Wyprawa do Senegalu była dla mnie pierwszą backpackerską wyprawą. Ponieważ zwiedziłem mniej świata od Artura, a jeśli nawet to tylko Europę, to moje odczucia mogą być nieco inne. Już sam fakt, że wielką atrakcją był taki wielki samolot z prywatnym komputerkiem z filmami, obiadem i napojami podawanymi częściej niż w kontynentalnych rejsach.
Ale! Do rzeczy! Pierwszy wdech powietrza w Afryce po wyjściu z samolotu już robił wrażenie: zupełnie inny zapach (przyjemny) i … no właśnie – to trzeba poczuć – przygoda? +30 stopni w zimie?
Ogółem psychicznie byłem przygotowany na złe warunki estetyczne, ale już na lotnisku zrobiłem zdziwioną minę, że był „syf” (a przecież to terminal!). Przekonałem się prędko, że uczucie brudu już mnie nie opuściło do końca pobytu, dodatkowo zaskakując od czasu do czasu rozkładającymi się zwierzętami na plaży, stertami śmieci palonych w centrum w celu utylizacji, zapach ryb, czy też kurz. Ciężko to wyrazić słowami, ale, po tygodniu zaczynała się budzić chęć wejścia do samolotu i dotknięcie czegoś „czystego”. Taka sobie schiza podobna do tej od detektywa Monk`a.
Pomimo wspomnianych różnic, tłumaczonych przez miejscowych „This is Africa”, przygoda była niesamowita. Pomimo braku jako takich atrakcji turystycznych znanych z przewodników warto zakosztować tego Senegalskiego i Gambijskiego klimatu. Spodobało mi się podsumowanie Artura przytaczającego opis w przewodniku, że w sumie to w Senegalu nic nie ma – Senegal się chłonie.
I tak oto chłonąc klimaty napotykaliśmy sporo ciekawych ludzi, którzy osobiście mnie zaskakiwali otwartością i przyjaznym nastawieniem. A pomimo tego całego otaczającego ‘badziewia’ byli zadowolenie z życia. Ulice tętnią życiem i pomimo przytłaczającej konkurencji (stragany z arbuzami co 5m!) wszyscy mają energię do życia (może pomijając zjaranego pana śpiącego na górce z piasku z budowy). Jedynym problemem było odróżnienie ‘majfriendów’ od reszty poczciwców, którzy zostali przez nas delikatnie spławieni.
Co do samego przemieszczania się ogólnie dostępnym transportem, przyprawiającym o dreszcze i zachwyt „jak to działa!?”, nie będę powielał opisów Artura – ale przygoda sama w sobie i zarazem udręka (ale jakby nie było prawie 2000km w 2 tygodnie wszędzie zmęczy).
Podsumowując, wrażenie jakie wywarła na mnie ta podróż, to było ogromne „coś”, co pochłonęło mnie tak, że 2 dnia pobytu całkowicie zapomniałem o pracy i o tym, że gdzieś mieszkam. Warto było wyjść ze swojej strefy komfortu i przemierzać Senegambię, gdzie praktycznie codziennie trzeba było znaleźć nocleg i zaplanować kolejne etapy trasy.
Tutaj też chciałem BARDZO podziękować Oldze i Arturowi, że włożyli sporo pracy w przygotowanie możliwych tras, miejsc noclegowych itp. I zechcieli mnie gościć w trasie. Naprawdę byli przygotowani i na każdym kroku mieli przygotowane fragmenty przewodników!
Pomimo, że po powrocie 3 dni starałem się powrócić do rzeczywistości zrywając się w nocy z ogólną dezorientacją i paniką „gdzie ja jestem”, to teraz brakuje tego dreszczyku emocji, drogi w nieznane, słońca, Ich towarzystwa – Podróży!