Rzadko się zdarza, ale ten wpis będzie poświęcony jednemu miastu, które bardzo nam przypadło do gustu. Arequipa, bo o niej będzie mowa, była kolejnym przystankiem na naszej trasie podróży. To drugie pod względem wielkości miasto w Peru, zostało wybudowane w całości od podstaw przez Hiszpanów. Lądując tu wieczorem, poczuliśmy się nieco jak w innym świecie, od tego, który poznawaliśmy przez ostatnie tygodnie. Klimatyczne uliczki, drogie restauracje, wiele młodzieży ubranej wg. mody świata zachodniego. Arequipa nas pochłonęła. Świetnie wyglądający Plaza de Armas, stylowa zabudowa wykonana z białego kamienia wulkanicznego.
To miasto ma też swoją historię, dość tragiczną. Leży bowiem u stóp wielkiego wulkanu Misti, nawiedzają je regularnie trzęsienia ziemii (ostatnie w 2001r). Mimo to trzyma się kupy.
Pomijając przedmieścia, które podobnie jak w Puno zabudowane są niezliczoną liczbą niedokończonych domów. Podobno to samowolka budowlana i ludzie udają że to ich jedyne miejsce zamieszkania, żeby być zwolnionym od podatków, płacenia za wodę, prąd itd. Centrum jak wspomniałem za to klimatyczne. Uroku dodaje mnósto taxówek … Tico. Ten widok jest powszechny w całym Peru, ale w Arequipie było wręcz zatrzęsienie tych małych samochodzików.
Wspomniałem już o głównym placu, jednak jednak najciekawszym zabytkiem jest klasztor św. Katarzyny. Jest to, przynajmniej wg nas, troche ciemniejsza część historii. Klasztor to jakby miasto w mieście. 20tys km kwd zabudowań zostało ufundowane przez bogatą panią de Guzman pod koniec XVI wieku. Pobyt w klasztorze był sprawą tradycji i prestiżu w bogatych rodzinach, gdzie drugie dziecko miało wstąpić do stanu duchownego. Jeśli była to dziewczynka.. to miała przerąbane. Odcięcie od świata zewnętrznego, 4 lata w nowicjacie, które spędzały w celi wychodząc tylko na modlitwę 2 razy na dzień. Nawet swoje potrzeby załatwiały w celi. Potem już tylko życie poświęcone w całości modlitwie. Dziewczyny bez wyboru, spędzały tam cały żywot, nie mogąc wrócić do normalnego świata, żeby nie przynieść hańby rodzinie. A taki przywilej przebywania w zakonie kosztował w przeliczeniu ok.180tys zł (150 tys. soli). Dzięki takim potężnym sumkom mogliśmy podziwiać jedno z najbardziej klimatycznych i najpiękniejszych miejsc w Peru. Całość robi ogromne wrażenie.
Domy pokryte czerwoną farbą, skromne cele wraz przyborami życia codzienniego. Mieszanka niebieskich wnętrz z czerwonyni ulicami była piorunująca.
W tym zakonie mieszkało prawie 500 kobiet, ponieważ oprócz zakonnic mieszkały tu służące. Jedynym zadaniem zakonnic była całodzienna modlitwa.
Im więcej rodzina zakonnicy dała pieniędzy, tym lepszy miała „domek”. Wiele cierpień, wiele smutku tkwi w tych murach. Dopiero w 1970, po remontach wywołanych trzęsieniem ziemii zdecydowano się otworzyć zakon i teraz siostry są tam już tylko dobrowolnie, zarabiają sprzedażą różnych wyrobów i biletami za zwiedzanie. Dzisiaj mieszkają już tylko na 1/4 powierzchnii, całkowicie zamkniętej dla zwiedzających.
Klasztor był naprawdę fajny, chodziliśmy po nim ok 3h. W nocy zwiedzanie jest podobno jeszcze lepsze, ale niestety brakowało nam czasu. Już po południu siedzieliśmy w autobusie do Limy, gdzie mieliśmy się przesiąść do Huaraz… wrót górskiego raju Peru.