Tyle czasu przerwy w pisaniu postów. Za głowę można się chwycić. Chociaż na facebookowym profilu trochę się działo. Nasza nieobecność jest jednak trochę usprawiedliwiona. Cały ten czas poświęcaliśmy na dwie rzeczy. No w zasadzie to nawet jedną – autorzy podróżujemy se połączyli się węzłem małżeńskim. Tam tam taram. Koniec patosu 🙂 Naprawdę przygotowania zjadły niesamowitą ilość czasu, ale było warto, bo dzień był przedni. Wszystko poszło świetnie, impreza po prostu szałowa, do białego rana. A my (a może bardziej ja) spełniliśmy swoje marzenie, żeby do ślubu zawiózł nas, potocznie zwany, „ogórek”. Tak, taki fajny samochodzik z naszego loga. Stąd też zmiana w logu na nieco bardziej ślubną wersją.
Teraz nie pozostało nam nic innego jak kiedyś sobie takiego busika sprawić i ruszyć nim w świat 🙂 Wracając jednak na ziemię. Jak ślub to .. (nie, nie tylko noc poślubna :D) miesiąc miodowy. Tak to zdecydowanie najprzyjemniejsza część tego całego zamieszania związanego z podpisywaniem papierów i nakładaniem obrączek. To jest właśnie ta druga rzecz, którą spędzała nam sen z powiek w ostatnich miesiącach. Pomimo kompletnego braku czasu związanego z przygotowaniami trzeba było jeszcze coś wysupłać i znaleźć na zrobienie choćby zarysu tego co w Peru będziemy robić.. ooops.. zapomniałem o fanfarach i kurtynie w górę i wymsknęło mi się. Tak własnie, miesiąc miodowy, a w zasadzie trzy tygodniowe plastry miodu spędzimy w królestwie słońca. Pierwszy raz w Ameryce Południowej, pierwszy raz na półkuli południowej. Pomysł dawno temu przedstawiła Olga, a ja nie protestowałem. W końcu jak można protestować jadąc w tak fascynujące miejsce. Już teraz wiem, zresztą tak jest zawsze, że te trzy tygodnie to będzie kropla w morzu. Zarysowaliśmy więc z grubsza, że obejrzymy Machu Pichu, pojedziemy nad jezioro Titicaca, popatrzymy na kondory w czasie krótkiego trekkingu w kanionie Colca i wisineka na torcie – pójdziemy na parodniowy trekking w Cordiliera Blanca. To tyle zdążyliśmy się przygotować 🙂 Z hiszpańskiego „nada”, więc szykuje się pewnie parę ciekawych historii.
W międzyczasie tego czasu, którego w ogóle już nie mieliśmy, miałem okazję zaprezentować w Klubie Podróżników Namaste zdjęcia i film z podróży po Etiopii, dodając przy okazji parę historii z cyklu „byłem,widziałem”. Podobno było całkiem fajnie, nawet zabawnie – ale szczerze to ja tego tak nie widziałem. Na początku był stres a potem tak się rozgadałem, że musiałem na koniec przyspieszać bo limit 1,5h prezentacji zbliżał się nieubłagalnie. Najfajniesze, jednak, że byli znajomi, byli rodzice i nawet jacyś przypadkowi ludzie poświęcili swój czas, żeby mnie posłuchać. Dzięki bardzo ! 🙂
Widzicie, w te ostatnie miesiące nie próżnowaliśmy. Uznaję, że reaktywacja bloga (albo raczej wyjście z lekkiego letargu) się dokonuje wraz z tym postem. Ruszamy do boju. Zapraszamy do śledzenia kolejnych wpisów tutaj i na facebooku. Jutro wyjazd do Amsterdamu, a w niedzielę będziemy już w Limie. Życzcie nam powodzenia 🙂